Bycie poetą dla Tomasza Hrynacza jest usytuowaniem się w wielkiej przepaści dzielącej wielokrotnie zantagonizowane części świata. Między pejzażem, snem a słowem. Między sensualizmem, logosferą a transcendencją. I oczywiście – między egzystencją a perspektywą śmierci. I jeszcze: między dowodem a wiarą. Tylko ta ostatnia wymyka się krytyce, toteż okazuje się dla poezji jakimś azylem, a nawet wektorem. Jeśli te rozważania zestawimy z „kulinarnym” tytułem zauważymy, jak daleko znaleźliśmy się od pierwszych skojarzeń – na przykład z chińskim fast foodem i „kurczakiem w pięciu smakach”. Można wprawdzie szukać jeszcze jakichś analogii: w słowach jest raczej słono niż kwaśno i raczej gorzko niż słodko. Ale brakujący w tym wyliczeniu piąty smak na pewno odsyła już poza język. A może – jeszcze dalej.
z posłowia Piotra Michałowskiego