Opinia niepotwierdzona zakupem
Nie zawsze poznajemy ludzi w odpowiednim momencie życia. Czasem zdarza się i tak, że to nie jest ta chwila, by nawiązać bliższą relację, a rozum bierze górę nad buzującymi emocjami. Czasem musimy wziąć pod uwagę dobro innych i postawić je ponad własnymi pragnieniami. Ale czy prawdziwa miłość może ot tak zniknąć, gdy sobie to postanowimy?
Wren, choć wykształciła się w kierunku muzycznym, pracuje jako masażystka, a swój talent traktuje jako hobby. Wychowana głównie przez ojca, nadal z nim mieszka i ma w nim ogromne wsparcie. Skrycie marzy o podróży do Europy, choć jest zadowolona z miejsca, w jakim znajduje się w życiu. Momentami bywa niezdarna, co prezentuje przy swoich spotkaniach z wyjątkowym klientem… Takim, którego nie da się już zapomnieć.
Dax jest wdowcem i samotnie wychowuje nastoletniego syna, z którym nie ma najlepszych relacji. To pracoholik, który osiągnął sukces dzięki ciężkiej pracy i trudno mu wyzbyć się kontroli nad każdym aspektem życia. Jest zagubiony, żyje w nieustannym stresie i nie do końca wie, czy jego decyzje na pewno są słuszne. Masaż ma być jego sposobem na relaks, jednak okazuje się, że ten dzień zmieni dla niego o wiele więcej, aniżeli tylko ukoi skołatane nerwy.
„Moody. Historia jednego masażu” to Penelope w najlepszym wydaniu, co bardzo mnie cieszy. Znowu funduje bohaterom skomplikowaną drogę uczuciową, fabuła jest rozciągnięta w czasie, a rozstania i rozterki głównych postaci łamią czytelnikowi serce. Autorka zaskakuje także plot twistem, którego się nie spodziewałam, ale który też doskonale uzasadnia perypetie Dexa i Wren. Postaci są ciekawie skrojone, intrygują zróżnicowanym charakterami i nawet poboczni bohaterowie przykuwają uwagę oraz wnoszą sporo do historii. Znajdujemy tu odrobinę humoru, krztynę erotyki oraz niezaprzeczalne przyciąganie bohaterów, a także życiowe tematy związane z rodziną. Nie sposób też nie angażować emocji podczas lektury, co sprawia, że są momenty, w których mamy ochotę zrobić krzywdę głównym postaciom, potrząsnąć nimi i postawić do pionu, by w końcu zechcieli sięgnąć po swoje szczęście. Niezaprzeczalnym atutem jest też lekkie pióro Ward, przez które praktycznie się płynie. Powrót Autorki do sprawdzonych dla niej schematów w tym wypadku sprawdza się najlepiej i po kilku słabszych opowieściach, jakie oddała w nasze ręce, znowu może się pochwalić czymś, co zadowoli każdego jej fana. Ja jestem szalenie usatysfakcjonowana lekturą, a przyznam szczerze nie spodziewałam się tego. Jedynym minusem jest maleńka czcionka, która utrudnia czytanie, jednak to już znak rozpoznawczy wydawnictwa i nie spodziewałam się niczego innego… Tak czy inaczej, nawet przy gorszych wrażeniach wizualnych, zdecydowanie warto poznać tę powieść.
2024-12-22Joanna, Wałbrzych