Opinia niepotwierdzona zakupem
Dzisiejsza recenzja to według mnie powrót do młodzieńczych lat. Minęło mniej niż dziewiętnaście lat (plus, minus)jak miałam styczność z tą serią a teraz mam okazje trzymać w dłoni nowe wydanie dzięki Wydawnictwu Kropka. Uwielbiam właśnie to że książka/jej historia ma swoje lata a dzięki wznowieniu może dotrzeć do nowego pokolenia. Przed wami „Atramentowa śmierć” tom 3 serii: Atramentowy świat. Muszę przyznać że to dokładnie ten typ książki, którą zaczynasz czytać „na chwilę”, a kończysz o trzeciej w nocy, bo po prostu nie da się jej odłożyć. Muszę przyznać, że to dokładnie ten typ książki, którą zaczynasz czytać „na chwilę”, a kończysz o trzeciej w nocy, bo po prostu nie da się jej odłożyć. Autorka po raz kolejny udowadnia, że umie tworzyć światy tak żywe, jakby wyskakiwały z kart prosto do twojego pokoju. I serio, jeśli myślisz, że po dwóch pierwszych tomach nic już cię nie zaskoczy, to tutaj dostaniesz taki rollercoaster, że nawet nie zauważysz, kiedy minie sto stron. Atramentowy świat, który poznaliśmy wcześniej, wraca w jeszcze mroczniejszej i bardziej intensywnej odsłonie, a to, co było tylko „magiczne”, nagle staje się niebezpiecznie realne. Dla tych, którzy są tu pierwszy raz: jeśli dopiero zaczynacie swoją przygodę, ta książka na pewno sprawi, że będziecie chcieli natychmiast sięgnąć po wcześniejsze części i wskoczyć w cały ten atramentowy chaos od samego początku.
Do gry wraca Meggie, która coraz odważniej wchodzi w dorosłość, i Mo, czyli jej ojciec, który tym razem musi zmierzyć się z konsekwencjami swoich wcześniejszych wyborów. On już nie jest tylko spokojnym introligatorem – w tej części dosłownie rośnie do roli bohatera, od którego zależy przyszłość całego Atramentowego Świata. Pojawia się też Smolipaluch, postać tak kultowa, że nie da się go nie lubić. Nadal jest tajemniczy i ognisty (dosłownie!), ale bardziej dojrzały, jakby w końcu zrozumiał, że ogień potrafi nie tylko niszczyć, ale też chronić. Oczywiście jest też Fenoglio, czyli pisarz, który czasem przypomina szalonego reżysera, próbującego sterować postaciami, które już dawno przestały słuchać. To wszystko sprawia, że fabuła jest gęsta jak mgła nad fantasy światem – cały czas coś się dzieje, ktoś podejmuje ryzyko, ktoś zdradza, ktoś ratuje, a napięcie skacze jak na sprężynach.
Jeśli zastanawiacie się, dlaczego w ogóle warto sięgnąć po „Atramentową śmierć”, zwłaszcza dziś, kiedy półki uginają się od fantastyki, to:
1. Po pierwsze dlatego, że ta książka ma serce. Nie takie słodkie i przegadane, tylko prawdziwe, bijące mocno, czasem złamane, czasem na granicy pęknięcia. Funke nie wymyśla przygód tylko po to, żeby „coś się działo”. Ona pokazuje, że słowa mają realną moc. Że historie potrafią zmieniać ludzi i światy. I że każdy, kto opowiada lub czyta, bierze odpowiedzialność za to, co dzieje się dalej. A to jest motyw, który trafia do każdego, niezależnie od wieku.
2. Po drugie, atmosfera tej książki jest po prostu magiczna. Nie taka cukierkowa, tylko klimatyczna, czasem mroczna, czasem niepokojąca, ale zawsze taka, że chcesz wiedzieć więcej. Jeśli lubisz światy, w których czuć zapach lasu, ognia i starych ksiąg, to tu dostaniesz to wszystko w komplecie.
Muszę zwrócić waszą uwagę, że „Atramentowa śmierć” to gruba powieść, taka, która towarzyszy ci przez wiele wieczorów. Ale to jest jej wielka zaleta, bo gdy już wciągniesz się w tę historię, chcesz mieć świadomość, że jeszcze długa droga przed tobą. A tłumaczenie i wydanie są na takim poziomie, że czyta się to naprawdę płynnie i przyjemnie. I nawet jeśli wcześniej nie znaliście tej serii, to ten tom ma w sobie coś, co sprawia, że chcecie poznać cały Atramentowy Świat od początku, bo tu czuć wagę wszystkich decyzji, które bohaterowie podjęli wcześniej. To nie jest zwykła kontynuacja. To bardziej jak finał sezonu, który pokazuje, że wszystko, co dotąd było ważne, teraz dopiero nabiera sensu.
Jeśli szukasz książki, która cię porwie, zmieli, czasem przestraszy, a na końcu zostawi z myślą „wow, to było mocne”, to właśnie ją znalazłeś. Cornelia Funke stworzyła coś ponadczasowego, coś, co pokochają zarówno dzisiejsi nastolatkowie, jak i ci, którzy dopiero chcą wejść w świat fantastyki. Warto kupić, warto przeczytać i warto polecić dalej, bo „Atramentowa śmierć” to po prostu atramentowa petarda. Mam nadzieję, że z czasem powstanie audiobook do tej całej serii. Móc poznać tę historię jeszcze raz, ale innymi zmysłami, byłoby fantastyczne.
2025-11-10Book_, Kołobrzeg