Opinia niepotwierdzona zakupem
Dzisiejsza recenzja dotyczy serii, która zadebiutowała w 2008 roku. Dzięki wznowieniu moja ciekawość sięgnęła zenitu, zwłaszcza że cenię twórczość autora. Przed wami recenzja pierwszego tomu zatytułowanego „Droga do Nidaros”. Myśleliście, że koniec świata oznacza koniec imprezy? U Andrzeja Pilipiuka to dopiero początek! Jeśli znacie go jedynie z przygód Jakuba Wędrowycza, to ostrzegam: zapnijcie pasy, bo autor zabiera nas w zupełnie inne rejony. Byłam w szoku, ale w pozytywnym sensie. Akcja zaczyna się z impetem, jak u Stevena Spielberga, a moim zdaniem – o wiele lepiej. Co byście zrobili na wieść, że Ziemię (żeby tak dosłownie się wyrazić) trafia szlag? Deszcz antymaterii, fajerwerki, koniec. Game over. Przynajmniej tak by się mogło wydawać. Nasz główny bohater, Marek, nauczyciel informatyki i nieco nerd, cudem unika anihilacji. Jak? Otóż porywa go kosmita-kolekcjoner o wdzięcznym imieniu Skrat. Zamiast biletu w zaświaty, Marek dostaje bilet w jedną stronę do XVI-wiecznej Norwegii. Taki upgrade z apokalipsy na hardkorowy survival w średniowieczu. Nie martwcie się, to tylko kropla w morzu przygód, jakie czekają na was w tej części, a już nie wspomnę o kolejnych tomach.
Marek nie jest sam – z czasem dołączają do niego inni bohaterowie, jak na przykład Staszek, nastolatek z Warszawy, oraz Hela, której tożsamość pozostawiam wam do odkrycia. Nawet nie spodziewacie się, co to za osobowości. Ta przypadkowa ekipa z różnych epok ląduje w świecie, gdzie nikt nie słyszał o antybiotykach, a najbliższy prysznic to lodowaty fiord. Ich misja? Zostaje im narzucona przez tajemniczą kosmitkę w ciele… łasicy. Mają odnaleźć tytułowe „Oko Jelenia”. Czym ono jest? Gdzie go szukać? Tego nie wie nikt. I to jest, według wielu opinii w internecie, jeden z głównych motorów napędowych fabuły – wielka, wciągająca tajemnica. Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale dla mnie autor jest mistrzem w ukazywaniu realiów historycznych. To nie jest lukrowana opowieść o rycerzach i księżniczkach. To brud, smród, choroby i walka o każdy dzień. Autor nie oszczędza ani bohaterów, ani czytelników. Przyznaję, że momentami byłam zszokowana brutalnością niektórych scen, ale więcej o tym przeczytacie sami. Pytanie, czy to na plus? Dla mnie tak, ponieważ jako czytelnik mocno wciągnęłam się w tę historię. To książka, która pokazuje, że historia to nie tylko daty bitew, ale przede wszystkim codzienne, często brutalne życie zwykłych ludzi.
To nie jest opowieść, w której bohater z przyszłości nagle staje się wszechmocny dzięki swojej wiedzy. Wręcz przeciwnie. Marek, mimo że ma łeb na karku, musi uczyć się wszystkiego od zera: jak polować, jak budować szałas, jakich ludzi unikać, by nie skończyć z nożem w plecach. Jego wiedza z XXI wieku często okazuje się bezużyteczna lub wręcz niebezpieczna. Lekkie pióro, charakterystyczne poczucie humoru (często czarnego i ironicznego) i umiejętność przemycania GIGANTYCZNEJ liczby historycznych ciekawostek w taki sposób, że nawet tego nie zauważasz. Czytając, po prostu chłoniesz wiedzę o życiu w XVI-wiecznej Skandynawii, budowie statków czy zwyczajach kupieckich. Przed wami wciągający świat. Brutalny, ale fascynujący i opisany z niesamowitą dbałością o detale. Uważam, że to oryginalny pomysł, ponieważ połączenie postapokalipsy z podróżą w czasie to coś świeżego. Mimo trudnych tematów książkę po prostu się chłonie jednym tchem.
Jeśli więc szukasz czegoś, co jest miksem przygody, historii i fantastyki, i nie boisz się ubrudzić (choćby tylko w wyobraźni), daj szansę załodze Pilipiuka. Jest duża szansa, że wsiąkniesz na dobre i zaraz po skończeniu będziesz szukać w internecie kolejnego tomu.
2025-07-30Book_, Kołobrzeg